Październik 2010. Ponowny "nalot" na Państwo Środka, tym razem nieco dłuższy, więcej wrażeń oraz atrakcji, a co najważniejsze, udało się załapać na końcówkę światowej wystawy EXPO, która odbywała się wtedy w Szanghaju pod hasłem "Lepsze miasto - lepsze życie".
Zobaczcie...
|
metro w Szanghaju |
|
kolejka po bilety na EXPO... |
|
pawilon chiński |
|
pawilon Pakistanu, a obok, w kształcie jajka, izraelski... |
|
centrum Szanghaju, nowoczesność miesza się z tradycją (szczerze powiedziawszy nie wiem co miał oznaczać ten garnek...) |
Po krótkich, aczkolwiek intensywnych atrakcjach w Szanghaju, przyszedł czas na kolejną destynację - Yiwu. Tym razem postanowiłam nieco inaczej zagospodarować swój czas. W ciągu dnia - praca, natomiast nocą, mniej snu, a więcej zwiedzania. :-) A tam jest to możliwe, niezależnie czy to dzień, czy noc, wszędzie pełno ludzi, którzy pracują, i pracują, i pracują...
W trakcie jednej z nocnych "eskapad", natrafiłam na tę, z zewnątrz wyglądającą, świątynię... Jednak to, co zobaczyłam w środku, bardzo mnie zaskoczyło... Jak się okazało, była to dawna, już nie funkcjonująca świątynia, którą zagospodarowano i przekształcono na...fabrykę.
|
Ludzie uradowani, wcale niewyglądający na niezadowolonych. :-) |
Trochę się pokrzątałam, próbowałam coś zagadać, poudawałam, że pomagam i...pojechałam dalej. Muszę przyznać, że Chińczycy są bardzo uprzejmi, życzliwi i mili, zwłaszcza dla białego człowieka, którego traktują jak ósmy cud świata (niestety, mają bardzo niskie poczucie wartości, powinniśmy uczyć się od Nich pokory, pracowitości i cierpliwości...).
Kolejna świątynia okazała się już w pełni działającym miejscem kultu, niestety była zamknięta, ALE dziurka od klucza okazała się całkiem dobrym punktem obserwacji. ;-)
Nocny targ w Yiwu czynny jest do...4 nad ranem. Jednego dnia udało mi się dotrwać do tej godziny, zależało mi, aby zobaczyć ten moment, kiedy wszyscy się zbierają, zawijają stragany, wyrzucają śmieci...
|
Udało mi się wejść na tyły, zobaczyć pracę "od kuchni" (w przenośni i dosłownie). ;-) Jak już wspomniałam, Chińczycy są bardzo ugodowi, wystarczy umiejętnie zagadać (w moim przypadku na migi ;-) ), uśmiechnąć się, a wejście w każdy kąt gwarantowane. ;-) |
|
Świeżo wypiekany chlebek "pita". Oczywiście poddany degustacji. ;-) |
|
...dużo śmieci na nocnym targu... |
Ostatnim celem podróży był Kanton, a tam, międzynarodowe targi. Na samych targach - nic szczególnego, mnóstwo eleganckich Panów "ąfi dąfi", pod krawatem. Nie ma potrzeby, aby rozpisywać się na ten temat.
|
Księgarnia w Kantonie, a kotek...jak najbardziej prawdziwy. Właściciel księgarni dawał swojemu pupilkowi wiele swobody... :-) Co oczywiście było atrakcją dla klientów. |
|
Ojciec jechał rowerem, a dziecko...ululane na przyczepie. :-) |
Ostatniego dnia odpuściłam chodzenie po halach, wybieranie, oglądanie... Ostatni dzień w Kantonie, a tym samym w Chinach, spędziłam w...parku! A tam...czekała na mnie kolejna dawka atrakcji oraz miłe zaskoczenie! W zasadzie nie planowałam tego dnia spędzić akurat w parku, ale spacerując ulicami Kantonu, zaintrygowała mnie muzyka dochodząca z...no właśnie skąd... Po dotarciu do źródła, okazało się, że znajduję się w parku PO BRZEGI (nawet nie wiem czy można użyć takiego określenia) wypełnionym emerytami !!! Myśląc o polskich emerytach (oczywiście nie generalizując), przed oczami staje obraz babci/dziadka, którzy swój wolny czas spędzają w domu przed telewizorem, ewentualnie na podróży podmiejskim autobusem w poszukiwaniu korzystnych promocji w supermarketach, bądź też na drobnych robótkach na działce, jeśli takową posiadają. A tam, w chińskim parku, emeryci zorganizowali sobie lekcje tańca latino, stąd ta głośna muzyka, niektórzy grali w tzw. "zośkę", inni z kolei uprawiali wschodnie sztuki walki, bądź też grali w gry planszowe... Nie ma jak żyć pełnią życia, niezależnie od wieku. ;-)
|
Widok z wieży telewizyjnej na Rzekę Perłową w Kantonie. |
|
Chińska Pagoda, a za nią wieża telewizyjna (Canton Tower) mierząca 600 metrów wysokości. Zderzenie tradycji z nowoczesnością...
|
Na tym zakończę moją chińską przygodę, może jeszcze kiedyś będzie mi dane tam wrócić, coby "odhaczyć" Mur Chiński... ;-)