piątek, 8 stycznia 2016

Chiny vol. 2

Październik 2010. Ponowny "nalot" na Państwo Środka, tym razem nieco dłuższy, więcej wrażeń oraz atrakcji, a co najważniejsze, udało się załapać na końcówkę światowej wystawy EXPO, która odbywała się wtedy w Szanghaju pod hasłem "Lepsze miasto - lepsze życie".

Zobaczcie...

metro w Szanghaju


kolejka po bilety na EXPO...

pawilon chiński


pawilon Pakistanu, a obok, w kształcie jajka, izraelski...

centrum Szanghaju, nowoczesność miesza się z tradycją (szczerze powiedziawszy nie wiem co miał oznaczać ten garnek...)

Po krótkich, aczkolwiek intensywnych atrakcjach w Szanghaju, przyszedł czas na kolejną destynację - Yiwu. Tym razem postanowiłam nieco inaczej zagospodarować swój czas. W ciągu dnia - praca, natomiast nocą, mniej snu, a więcej zwiedzania. :-) A tam jest to możliwe, niezależnie czy to dzień, czy noc, wszędzie pełno ludzi, którzy pracują, i pracują, i pracują...
W trakcie jednej z nocnych "eskapad", natrafiłam na tę, z zewnątrz wyglądającą, świątynię... Jednak to, co zobaczyłam w środku, bardzo mnie zaskoczyło... Jak się okazało, była to dawna, już nie funkcjonująca świątynia, którą zagospodarowano i przekształcono na...fabrykę.





Ludzie uradowani, wcale niewyglądający na niezadowolonych. :-) 
Trochę się pokrzątałam, próbowałam coś zagadać, poudawałam, że pomagam i...pojechałam dalej. Muszę przyznać, że Chińczycy są bardzo uprzejmi, życzliwi i mili, zwłaszcza dla białego człowieka, którego traktują jak ósmy cud świata (niestety, mają bardzo niskie poczucie wartości, powinniśmy uczyć się od Nich pokory, pracowitości i cierpliwości...). 
Kolejna świątynia okazała się już w pełni działającym miejscem kultu, niestety była zamknięta, ALE dziurka od klucza okazała się całkiem dobrym punktem obserwacji. ;-)


Nocny targ w Yiwu czynny jest do...4 nad ranem. Jednego dnia udało mi się dotrwać do tej godziny, zależało mi, aby zobaczyć ten moment, kiedy wszyscy się zbierają, zawijają stragany, wyrzucają śmieci...




Udało mi się wejść na tyły, zobaczyć pracę "od kuchni" (w przenośni i dosłownie). ;-) Jak już wspomniałam, Chińczycy są bardzo ugodowi, wystarczy umiejętnie zagadać (w moim przypadku na migi ;-) ), uśmiechnąć się, a wejście w każdy kąt gwarantowane. ;-)



Świeżo wypiekany chlebek "pita". Oczywiście poddany degustacji. ;-)


...dużo śmieci na nocnym targu...
Ostatnim celem podróży był Kanton, a tam, międzynarodowe targi. Na samych targach - nic szczególnego, mnóstwo eleganckich Panów "ąfi dąfi", pod krawatem. Nie ma potrzeby, aby rozpisywać się na ten temat.

Księgarnia w Kantonie, a kotek...jak najbardziej prawdziwy. Właściciel księgarni dawał swojemu pupilkowi wiele swobody... :-) Co oczywiście było atrakcją dla klientów.

Ojciec jechał rowerem, a dziecko...ululane na przyczepie. :-)


Ostatniego dnia odpuściłam chodzenie po halach, wybieranie, oglądanie... Ostatni dzień w Kantonie, a tym samym w Chinach, spędziłam w...parku! A tam...czekała na mnie kolejna dawka atrakcji oraz miłe zaskoczenie! W zasadzie nie planowałam tego dnia spędzić akurat w parku, ale spacerując ulicami Kantonu, zaintrygowała mnie muzyka dochodząca z...no właśnie skąd... Po dotarciu do źródła, okazało się, że znajduję się w parku PO BRZEGI (nawet nie wiem czy można użyć takiego określenia) wypełnionym emerytami !!! Myśląc o polskich emerytach (oczywiście nie generalizując), przed oczami staje obraz babci/dziadka, którzy swój wolny czas spędzają w domu przed telewizorem, ewentualnie na podróży podmiejskim autobusem w poszukiwaniu korzystnych promocji w supermarketach, bądź też na drobnych robótkach na działce, jeśli takową posiadają. A tam, w chińskim parku, emeryci zorganizowali sobie lekcje tańca latino, stąd ta głośna muzyka, niektórzy grali w tzw. "zośkę", inni z kolei uprawiali wschodnie sztuki walki, bądź też grali w gry planszowe... Nie ma jak żyć pełnią życia, niezależnie od wieku. ;-) 






Widok z wieży telewizyjnej na Rzekę Perłową w Kantonie.

Chińska Pagoda, a za nią wieża telewizyjna (Canton Tower) mierząca 600 metrów wysokości. Zderzenie tradycji z nowoczesnością...

Na tym zakończę moją chińską przygodę, może jeszcze kiedyś będzie mi dane tam wrócić, coby "odhaczyć" Mur Chiński... ;-)