sobota, 5 listopada 2016

Rodos

Krótki pobyt na greckiej wyspie Rodos, namiastka wakacji. :-) Naszymi pasażerami byli Anglicy, którzy wracali z urlopu do domu, do Londynu. Bardzo miłe zaskoczenie jeśli chodzi o kulturę osobistą pasażerów, rude pociechy uprzejmie pytające o ciastka, wodę, za wszystko dziękujące. Zwroty niczym z podręcznika do nauki angielskiego "Excuse me, may I have a cup of tea, please?" :-)






kapliczka na terenie hotelu



nie ma jak zdjęcie w lustrze tylnej kuchni samolotu ;-)

wtorek, 9 sierpnia 2016

DROMADER

Dromader...i wcale nie chodzi o jednogarbnego mieszkańca pustyni, ale o...samolot. :-) A skąd taka nazwa? Wystająca ponad kadłub kabina załogi tworzy charakterystyczny garb, przez co samolot otrzymał nazwę jednogarbnego wielbłąda - dromadera.
Dromader to samolot rolniczy, wykorzystywany w głównej mierze do gaszenia pożarów. Zbiornik samolotu ma pojemność 2 500 litrów, na pokład zabiera ok. 1 800 litrów wody i chemikaliów, które może sprawnie rozpylać nad polami, lub terenami pożarów.

Zdjęcia wykonano w Aeroklubie Radomskim.







zdjęcie archiwalne, Dromader w akcji :-)

poniedziałek, 13 czerwca 2016

One Dirham

Marzec 2016 r. 
Tydzień w kraju tadżinów, dżinów, kameli (chociaż żadnego nie spotkaliśmy) i innych, dla nas - Europejczyków, dziwactw, zarówno kulinarnych, obyczajowych, jak i kulturowych. Ktoś może powiedzieć, "przecież nie da się poznać i zasmakować danej kultury w ciągu tygodnia". Na pewno nie w pełni, ale dla sześcioosobowej gromadki Ciekawskich, tydzień spędzony na berberyjskiej ziemi obfity był w różnego rodzaju przygody i doświadczenia. Były łzy, śmiech, ale...najważniejsze są wspomnienia i przede wszystkim chęć powrotu do Maroka. :-)

Skąd w ogóle pomysł na Maroko? Początki sięgają szkoły średniej, po obejrzeniu filmu "Babel" obiecałam sobie, że przynajmniej RAZ odwiedzę Maroko. Niestety (a może stety?) jeden raz to zdecydowanie za mało. Maroko jest bardzo zróżnicowane, zupełnie inna jest północ, a tam, mocno zauważalne wpływy hiszpańskie. Południe z kolei to rozliczne wioski u podnóży gór Atlas zamieszkałe przez ludy berberyjskie, czyli rdzenną ludność Afryki Północnej. Centrum to tzw. "cesarskie miasta", Fez, Meknes, Marrakesz...
Fascynacja Marokiem trwa do dziś, czego konsekwencją były trzykrotne jak do tej pory odwiedziny tego niesamowitego kraju i mam nadzieję, że to nie koniec wypraw w tamte rejony. ;-)
Pomysł pojawił się pod koniec stycznia, na początku lutego mieliśmy już kupione bilety lotnicze, w połowie marca zwarci i gotowi czekaliśmy na nasz lot do Afryki.
Niestety nie ma bezpośrednich lotów z Polski do Maroka (oprócz oczywiście lotów wyczarterowanych przez biura podróży), ale w przystępnej cenie można kupić bilety linii Ryanair, czy też Wizzair. My lecieliśmy Ryanairem z Warszawy do Paryża (Beauvis), następnie z Paryża do Fezu. Powrót: Tanger - Paryż (Beauvis) - Warszawa. Niestety powrót uległ całkowitej zmianie, o czym będzie wspomniane później...
Trasa, jaką obraliśmy: start w Fezie, następnie Meknes i północ Maroka, kolejno Szafszawan, Tetuan i Tanger.

Co się działo w ciągu tych kilku dni, jak wyglądają typowe marokańskie domy, gdzie warto zjeść i nocować, jak wygląda łaźnia marokańska i ile kosztuje przejazd taksówką do miejsca oddalonego o 200 km. Posłuchajcie. :-)

Naszym pierwszym punktem wyprawy był Fez, jedno z większych miast, zaraz po Rabacie i Casablance, co więcej, pierwsza stolica Maroka. Cały urok Fezu skupia zabytkowa medyna (stare miasto), w której łatwo się zgubić i, niestety, ciężko obejść się bez lokalnego przewodnika... a takowych pod dostatkiem, którzy za przysłowiowego "jednego dirhama" (1 dirham = 0,40 zł.) oprowadzą i pomogą wydostać się z labiryntu krętych uliczek. 
My również zdecydowaliśmy się skorzystać z pomocy pewnego młodzieńca, który obiecał oprowadzić nas po medynie, w zamian za możliwość poćwiczenia języka angielskiego.


Graffiti


nasz marokański "Flatiron Building" ;-) tutaj nocowaliśmy

u marokańskiego stolarza :-)


gabinet dentystyczny :-)




farbiarnia i garbarnia skór w Fezie






Po długiej i wyczerpującej wycieczce uliczkami medyny, podziękowaliśmy naszemu opiekunowi - Ismailowi za pomoc, tłumacząc, że teraz chcielibyśmy coś zjeść. Nasz "profesjonalny" przewodnik zaproponował, że zaprowadzi nas w świetne miejsce zwane "Berber House", gdzie będziemy mogli najeść się do syta. Spodziewaliśmy się jakiejś marokańskiej knajpy, tymczasem na miejscu okazało się, że zaprowadzono nas do czyjegoś domu. Co więcej, okazało się, że zaprowadzono nas do sąsiadów Ismaila - dobroduszny chłopak chciał wspomóc rodzinę, aby mogła zarobić na turystach. :-) Ok, skoro już tam trafiliśmy, nie wypadało odmówić, poza tym pomysł jedzenia w domu marokańskim nawet nam się spodobał. Oprócz tego, że marokańskie domy mają zupełnie inny układ pomieszczeń, niż niejedno europejskie mieszkanie, toalety również pozostawiają wiele do życzenia...


Dziura nie tylko w podłodze, ale również w...drzwiach. Zawołałam Ismaila i zapytałam czy ta dziura to jakaś forma ozdoby (?) Ismail, po chwil zastanowienia, wziął ręcznik, sprytnie zasłonił ubytek w drzwiach i z uśmiechem na twarzy powiedział, że mogę już załatwiać swoje sprawy. :-)

Po skonsumowaniu zimnego, aczkolwiek całkiem smacznego kurczaka z ryżem, uprzejmie podziękowaliśmy za posiłek (oczywiście składając się po kilka dirhamów), podziękowaliśmy również za "usługi" Ismaila, który oprócz wspomnianego wcześniej pragnienia praktycznego użycia języka angielskiego, poprosił o "kilka" dirhamów na papierosy, na co w zasadzie byliśmy nastawieni - nie ma nic za darmo.

Kolejny dzień upłynął pod znakiem zwiedzania tzw. Nowego Fezu (Fez el-Jadid) oraz mellah, czyli dzielnicy żydowskiej, gdzie za drobną opłatą można zwiedzić synagogę Ibn Danan.


Naszym kolejnym punktem wycieczki było miasto Meknes, które za rządów sułtana Mulaja Ismaila (XVII / XVIII w.) znacznie rozbudowano i przekształcono w stolicę marokańskiego państwa. Niestety po jej przeniesieniu z powrotem do Fezu, a później do Rabatu, miasto straciło na znaczeniu.
Komunikacja w Maroku jest bardzo rozbudowana - pociągi, klasą przewyższające nasze PKP, busy, autobusy, ale najwygodniejszą i stosunkowo tanią formą komunikacji jest TAXI. W Maroku rozróżniamy dwa rodzaje taksówek: mniejsze, kursujące po mieście, tzw. PETIT TAXI (w każdym mieście są innego koloru) oraz GRAND TAXI kursujące między miastami.
Do Meknes planowaliśmy dostać się korzystając z tamtejszej kolei, ale na dworzec też trzeba było jakoś się dostać... Petit Taxi za małe, Grand Taxi...wciąż za małe, dodatkowo - każdy z plecakiem. Długo nie musieliśmy czekać, trafił się pewien Jegomość z furgonetką, który po utargowaniu korzystnej dla obu stron ceny, zgodził się zabrać nas na dworzec. Auto - niczym z filmu, arabskie melodie, pełno wisiorków, wytarta tapicerka, chłopaki zapakowani na tył...



bilet na pociąg relacji Fez - Meknes

W Meknes nie mieliśmy zarezerwowanego noclegu, co nie stanowiło żadnego problemu. Długo nie musieliśmy szukać, zaraz trafił się "naganiacz", który zaprowadził nas w kilka miejsc, także mieliśmy możliwość wyboru. Wszystkie noclegi rezerwowaliśmy korzystając ze strony https://www.airbnb.pl/, jednak w przypadku Maroka, poza sezonem, bez problemu można pojechać w ciemno i na miejscu szukać lokum do spania. Co więcej, można wówczas wynegocjować znacznie korzystniejsze ceny, niż dokonując rezerwacji przez internet, gdzie jak wiadomo, kwota jest odgórnie ustalona.
Najlepiej szukać miejsc na starym mieście, w tzw. medynie. Nie tylko ze względu na cenę, ale przede wszystkim na klimat miejsca. Coraz większą popularnością cieszą się tzw. riady, czyli dawne domy mieszkalne przekształcone na domy dla turystów. Riad po arabsku znaczy ogród, charakterystycznym elementem dla tego typu domów są tzw. patia, gdzie pierwotnie mieściły się fontanny i ogrody. Obecnie rzadko kiedy można spotkać tego typu wystrój, może w bardziej ekskluzywnych riadach. Nasz riad "Hiba" był niczym z baśni tysiąca i jednej nocy... Drewniane, ręcznie zdobione meble, tarasy, mnóstwo egzotycznej roślinności, a rano...śniadanie na tarasie. :-) Zachęcam do wejścia na stronę: http://www.riadhiba.net/





ceny na targu :-)

zielona herbata na wagę...

Łukasz odważył się skorzystać z usług miejscowego golibrody :-)

ponoć panuje moda na retro...

A z tym Panem wiąże się ciekawa historia. Dzień wcześniej spotkaliśmy Go przed kawiarnią, oczywiście próbował nas zachęcić do wejścia. Z racji tego, że kiedyś próbowałam nauczyć się języka arabskiego, znam kilka podstawowych zwrotów, typu "jak się masz, jak masz na imię, skąd jesteś, itp.", stwierdziłam, że warto to wykorzystać, również w nieco inny, zabawny sposób. Owy Jegomość, jak już wspomniałam, zagaił do nas pod kawiarnią, ok, pomyślałam, trochę go oszukam. On po angielsku, ja po arabsku, zszokowany, zapytał skąd jestem. Jak to skąd? Stąd, z Maroka! Jestem studentką z Rabatu. Szok. Pan się pożegnał i tyle było rozmowy. Następnego dnia, przechodząc obok sklepu, usłyszałam "hej ty, ja cię pamiętam z wczoraj, chodź tu do mnie na chwilę". Myślę "no pięknie, mój niewinny psikus wyjdzie bokiem...". "Ty nie jesteś z Rabatu, przyznaj się skąd tak naprawdę jesteś.", "z Polski". "Aaa to ciekawe, i znasz arabski, siadaj tu z nami." No i takim oto sposobem, razem z kolegą Łukaszem, przysiedliśmy się do grupki Marokańczyków konsumujących bób, którzy z wielką życzliwością i ciekawością zaprosili nas do biesiady, dzieląc się swoim posiłkiem. :-)

Przejażdżka karocą wokół pałacu sułtana Mulaja Ismaila, dziewczyny mogły poczuć się jak księżniczki. :-)

A chłopcy mogli sprawdzić swoje umiejętności w powożeniu karocą. :-)




ktoś zgubił notatki ze szkoły

A z tej maszyny, która "prasowała" łodygi bambusa można było skosztować przepysznego soku! Za jedyne 5 DH (ok 2 zł.) :-)

Po południu spakowaliśmy manatki, naszą kolejną destynacją było malownicze miasteczko o dość zabawnie brzmiącej nazwie - Szafszawan. Nasza wina, że wcześniej nie sprawdziliśmy busa, który, jak się okazało na miejscu, kursował do Szafszawanu raptem raz dziennie w godzinach południowych. Co dalej? Rezerwacja zrobiona, szkoda tracić dnia i nocy... Grand Taxi? Niestety nie było to takie proste, nikt nie chciał zabrać szóstki turystów do miejscowości oddalonej o 200 km. Jeden odważny zaproponował, że zabierze nas swoim x-letnim mercedesem, 2 osoby z przodu, obok kierowcy, 4 z tyłu razem z plecakami. Pomysłowy! W końcu udało znaleźć się i kierowcę, i odpowiedni samochód, nawet nie mieliśmy siły i ochoty na długotrwałe negocjacje, także przystaliśmy na cenę 750 DH, czyli około 300 zł na 6 osób. Całkiem nieźle jak na taksówkę, która musiała potem wrócić do Meknes.

Szafszawan - miasto u podnóży gór Rif (najdalej na północ wysunięte pasmo gór Atlas). Malownicze miasteczko, niczym z bajki, zachwyca swoją architekturą i przyciąga turystów ze względu na domy o niebieskich fasadach. Moje marzenie zostało spełnione, lecąc do Maroka, moim największym pragnieniem było znaleźć się wśród tych wszystkich niebieskich domów.
W XX wieku przybyli tu Hiszpanie, którzy chcieli stworzyć swoją Andaluzję, stąd kolor niebieski i błękitne zdobienia. Coroczne malowanie i odświeżanie murów miasteczka stało się tradycją i pewnego rodzaju rytuałem. Obecnie mieszkańcy malują ściany głównie po to, aby odstraszyć insekty, dla których kolor niebieski kojarzy się z wodą.


Jak widać na zdjęciu, północne Maroko w marcu nie rozgrzewa... Zwłaszcza noce są zimne, także ciepłe piżamy "must have". :-)


barwniki, nie mylić z przyprawami ;-)






Nasz marokański artysta, 22-letni chłopak, który razem z dwójką rodzeństwa prowadzi sklep i pracownię z obrazami.
  
Żeby nie było zbyt pięknie... W Szafszawanie dowiedzieliśmy się, że nasz lot powrotny z Tangeru do Paryża został odwołany ze względu na strajk kontrolerów ruchu lotniczego we Francji. Co robić? Mogliśmy przebukować lot online, wybierając inny termin, co w naszym przypadku nie wchodziło w grę. Samoloty do/z Tangeru nie latają zbyt często, nie widziało nam się spędzać Świąt Wielkanocnych w Afryce. Stwierdziliśmy, że pojedziemy do Tetuanu, gdzie mieliśmy zarezerwowany kolejny nocleg i tam podejmiemy decyzję rozważając różne możliwości.
Chcąc zmienić lotnisko, musieliśmy skontaktować się z infolinią Ryanaira, co nie było takie proste z Maroka. Dzięki wielkiej pomocy i życzliwości przyjaciół z Polski :-) udało się przebukować lot z Tangeru do Brukseli. Zależało nam żeby być jak najbliżej Polski, stamtąd łatwiej o powrót, czy to busem, czy pociągiem. Niestety na lot do Brukseli były tylko 4 wolne miejsca, także musieliśmy się rozdzielić. Dwójka z naszej paczki leciała dzień wcześniej do Madrytu, następnie z Madrytu do Krakowa, a pozostałe 4 osoby, w tym ja, zostały dzień dłużej w Afryce, na koszt przewoźnika. Koniec końców Ryanair zachował się bardzo w porządku, gwarantując nam nocleg i pełne wyżywienie w hotelu w Tangerze.

Ale wracając do Tetuanu...

targ w Tetuanie

W Tetuanie znaleźliśmy katolicki kościół prowadzony przez zakon hiszpańskich Franciszkanów, a że była to niedziela palmowa, wzięliśmy udział we Mszy Św. Poznaliśmy tam grupę wolontariuszy z Hiszpanii, w tym Polkę Paulinę, która co roku przyjeżdża do Maroka pomagać w przygotowaniu Wielkiego Tygodnia. Wieczorem wspólnie zjedliśmy kolację, był śpiew, gra na gitarze, wspólne biesiadowanie. :-) Dziękujemy !!!

Widok z dachu naszego riadu na góry Dżabal Darsa

Z Tetuanem wiążę się kolejna historia, niestety nie została uwieńczona na zdjęciach. Doświadczenie w hammamie, czyli typowej łaźni marokańskiej, posłuchajcie...

W Tetuanie mieszkaliśmy w riadzie Dar Rehla prowadzonym przez małżeństwo zamożnych Marokańczyków. On - zawsze elegancko ubrany, w garniturze pod krawatem, Ona - piękna kobieta, która nie musiała ani sprzątać (miała do tego służbę), ani pracować. W zasadzie nie wiemy do końca, czym zajmowała się ta Kobieta, najważniejsze dla nas było to, że...zabrała nas do hammamu. Pierwsze skojarzenie - pewnie spędzimy miło czas w miejscu przypominającym saunę. Owszem, czas spędziłyśmy miło, ale wszelkie domysły miały się nijak do rzeczywistości. Wstęp do publicznej marokańskiej łaźni jest tylko w określonych godzinach. Kobiety mogą korzystać do godz. 19:00, po tej godzinie hammam zajmują mężczyźni. Na wstępnie dostałyśmy (odpłatnie) zestaw do mycia, tj. myjka i kilka mazideł wyglądających jak smar (co się później okazało, były to najprawdziwsze, naturalne mydła). Kobiety do łaźni wchodziły nago, my nie miałyśmy na tyle odwagi, nie wiedząc co nas czeka, wolałyśmy zostać w bieliźnie. Po nasmarowaniu się w/w mazią, przyszły wielkie, syte, golusieńkie "marokańskie mamy", które wzięły myjki i dokładnie zaczęły nas myć. My, w bezruchu, poddałyśmy się, niczym małe dzieci (dla osób niedowidzących, polecam założenie szkieł kontaktowych, ja tego nie uczyniłam, także w zasadzie było mi już wszystko jedno czy ktoś patrzy, co ja widzę, a raczej czego nie widzę). Cały zabieg trwał około 1h. Dokładne mycie, peeling, maski na włosy, płukanie, masowanie...po pierwszych chwilach uczucie wstydu i napięcia minęło, naprawdę można się zrelaksować i poczuć jak prawdziwa marokańska księżniczka. :-) Po powrocie do naszego riadu, odświeżone i odmienione postanowiłyśmy sprawić naszym chłopcom małego psikusa, tłumacząc, że w hammamie masują i myją piękne, młode, nagie dziewczęta... Chłopcy niczym opętani zerwali się i popędzili do hammamu. Na miejscu przeżyli małe rozczarowanie, kiedy do łaźni weszli mężczyźni, którzy po prostu kazali im się umyć. ;-)
Dla nas wszystkich zobaczenie łaźni marokańskiej było czymś niespotykanym, a jadąc z biura podróży prawdopodobnie nie doświadczylibyśmy takiej przyjemności.

Po miłych akcentach dnia poprzedniego, przyszedł czas rozstania i udania się do Tangeru, skąd Albert z Sylwią mieli lot do Madrytu. Na lotnisku Ibn Batuty w Tangerze uzyskaliśmy informację i rekompensatę za nasze odwołane loty - tak jak już wspomniałam, Ryanair zapewnił nam nocleg w hotelu, z kolei zwrot za taksówki z/na lotnisko dostaliśmy po powrocie do Polski.
Tanger w niczym nie przypomina średniowiecznego Fezu, czy bajkowego Szafszawanu. Widoczne są wpływy hiszpańskie, w zasadzie czułam się, jakbym wróciła już do Europy.

arabski McDonald's



Na sam koniec, spotkała nas jeszcze jedna przykra informacja... W dzień wylotu do Brukseli, dowiedzieliśmy się, że był zamach na tamtejszym lotnisku. Rozdzwoniły się telefony z domu, z Polski, gdzie jesteśmy i czy wszystko jest w porządku. Obawialiśmy się, że znów odwołają nam loty, ale na szczęście nic takiego się nie stało, lecieliśmy na lotnisko Bruksela Charlroi, oddalone 50 km od miasta. Szczęśliwie dolecieliśmy do Belgii, gdzie czekał na nas brat Klaudii, który zobowiązał się bezpiecznie dostarczyć nas do Polski.

szczęśliwi marokańscy uchodźcy, już w Polsce :-)

Jakie nasuwają się przemyślenia po tej krótkiej, aczkolwiek intensywnej wycieczce? Wybierając się do Maroka, na pewno trzeba dostosować się do tamtejszej kultury i obyczajów. Targowanie jest pewnego rodzaju zwyczajem i tradycją, zwłaszcza, jeśli chodzi o turystów. Trzeba uważać i nie dać się oszukać, wszystko liczyć, prosić o rachunki, jadać w miejscach okupowanych przez miejscowych. Niestety, ale tzw. "nagabywanie" jest nieuniknione, zwłaszcza w takich miastach jak Fez, czy Marrakesz, gdzie pełno jest turystów, a Marokańczycy utrzymują się głównie z turystyki. Co za tym idzie - bezpieczeństwo. Królestwo Maroka jest państwem policyjnym, sami doświadczyliśmy sytuacji, kiedy podejrzany Jegomość, idąc za nami został zatrzymany przez policjanta. Nie trzeba się bać, Maroko jest najbezpieczniejszym krajem Afryki Północnej, choć wiadomo, przezorności nigdy za wiele. Tak naprawdę Marokańczycy są bardzo gościnni, nie raz doświadczyliśmy dobroci i życzliwości od miejscowych.
Mam nadzieję, że to nie był mój ostatni raz w tym fascynującym kraju, może przy najbliższej możliwej okazji będzie mi dane zobaczyć wschód Słońca na pustyni, wśród berberyjskich nomadów. :-) Kto wie...


Dziękuję za uwagę, marhaba, shoukran !!


Zapraszam do obejrzenia krótkiego filmiku z naszej wyprawy:


Krótkie podsumowanie oraz cenne uwagi. :-)

Komunikacja:
~ za loty Warszawa - Paryż - Fez, a następnie Tanger - Paryż - Warszawa zapłaciliśmy ok. 550 PLN za osobę
~ nie dajcie oszukać się na ceny taksówek z lotniska w Fezie do centrum miasta - cena jest STAŁA - 120 DH.
~ pociąg z Fezu do Meknes - 22 DH
~ objazdówka karocą po centrum Meknes - 100 DH (na 6 osób)
~ Grand Taxi z Meknes do Szafszawanu - 750 DH (na 6 osób)
~ Taxi na lotnisko / z lotniska do centrum Tangeru - cena stała - 150 DH

Jedzenie:
~ soki (świeżo wyciskane) po 5 DH
~ kawa 15 DH
~ obiad 30 DH, bądź 50 DH (w tym zupa, tajin, deser)
~ kebab 15 DH

Noclegi:
Korzystaliśmy ze strony https://www.airbnb.pl/, choć tak jak już wspomniałam, lepiej szukać czegoś na miejscu, można utargować naprawdę korzystne ceny, za noc w riadzie w Meknes (ze śniadaniem) płaciliśmy ok. 100 DH.

Wybierając się w okresie wiosennym/jesienią, warto zabrać ze sobą ciepłe ubrania, noce w Maroku są zimne, a nie w każdym miejscu można doświadczyć ogrzewania. Kaloryfery są rzadkością.
Ze względu na zmianę flory bakteryjnej, już na lotnisku warto zaopatrzyć się w alkohol, bądź w Enterol (skuteczny lek na biegunkę) dostępny w każdej aptece. :-)